sobota, 12 stycznia 2013

Rodział I


- Że co?! – wykrzyknęłam
- Kochanie, spokojnie – próbowała uspokoić mnie mama.

To ja może zacznę od początku. Jestem Corin. Mam 17 lat, no... prawie. Jakoś tak wyszło, że moja mama jest Polką, a tata Amerykaninem. Co za tym idzie jestem dwujęzyczna. Dobrze mówię po polsku i po angielsku. Mieszkamy w Nowym Yorku. Na razie! Komuś zachciało się robić karierę i wyjeżdżamy do Londynu. Na nic moje prośby, błagania i groźby. Oni sobie postanowili i już. Mama chce pracować w jakiejś gazecie, mniejsza o jaką chodzi. W każdym razie ja nie mam ochoty zmieniać swojego miejsca zamieszkania. Gdyby to były wakacyjny wyjazd, to dobra! Zgodzę się, ale na stałe?! Ich chyba coś… Eh… mniejsza!

- Cori, przeprowadzamy się w przyszłym tygodniu – zakomunikował tata przy obiedzie.
- Że co?! – wykrzyknęłam. O mało nie zadławiłam się kawałkiem pomidora.
- Kochanie, spokojnie – próbowała uspokoić mnie mama.
- Ja mam być spokojna?! – zapytałam. – Jak ja mam być spokojna?! Chcecie mnie wywieźć z mojego ukochanego miasta! Ja tam nie chce jechać! – Rzuciłam widelcem i wybiegłam z jadalni.

Skoczyłam na łóżko w moim pokoju. Za niedługi już nie będzie mój. Wpatrzyłam się w kremowy sufit. Westchnęłam głośno i przewróciłam się na bok. Ze łzami w oczach patrzyłam na tablicę ze zdjęciami moich przyjaciółek. Tak strasznie żałuję, że muszę ich opuścić. Chciała bym zostać, ale rodziców nie przekonam. Wtuliłam twarz w poduszkę i zaczęłam płakać.

***

Tydzień zleciał szybko. Spakowałam się. Miałam oczy czerwone od płaczu, ręce mi się trzęsły. Rodzice jednak byli nieugięci. Zniosłam walizki na parter. Mama i tata siedzieli Orzy stole w salonie popijając kawę. Miałam ochotę wykrzyczeć im w twarz, jak bardzo ich nienawidzę. Ostatkiem sił powstrzymałam się.

***

Właśnie weszłam do nowego pokoju. Miałam ochotę się rozpłakać. Mieszkaliśmy w jakiejś obleśnej, śmierdzącej dzielnicy. Patologia, slumsy. Widok z okna był straszny. Mieliśmy małe podwórko. Sąsiedzi byli nawet mili, ale co z tego?! Ja tu nikogo nie znałam. Czułam się obca. Ciężko mi się było dogadać. Jak ja będę funkcjonować? Za tydzień szkoła. Ja nawet nie wiem, gdzie ta szkoła jest!

Ach ten pokój! Okropny! Ściany w kolorze wyblakłej żółci. Zwykłe drewniane łóżko. Biurko pod oknem i komoda na ubrania. TYLE! A no tak! Jeden kontakt w całym pokoju. Super!
- Corin! Kolacja! – zawołała mama.
Zeszłam powoli na parter. Usiadłam na krześle przy kuchennym stole. Stary obdrapany mebel. Westchnęłam co nie uszło uwadze mojej mamy.
- Coś się stało? – zapytała kładąc talerzyk z kanapkami przede mną.
- Nie, tylko nie mogę się przyzwyczaić do nowego miejsca. Rozumiesz?
- Tak, kochanie, rozumiem. Jutro idziemy na zakupy. Kupimy rzeczy potrzebne do szkoły, może jakieś ubrania. Co ty na to?
- Z chęcią – Uśmiechnęłam się sztucznie. Tak naprawdę, to nie miałam najmniejszej ochoty iść na zakupy. Wolałam posiedzieć na dupie i użalać się nad swoim strasznym losem. Ale jeśli miało jej to sprawić przyjemność, niech będzie!

Zjadłam to, co przygotowała mi mama i odniosłam talerz do zlewu. Wyszłam na podwórko, że by pooddychać świeżym powietrzem. Usiadłam na małym schodku i patrzyłam na dachy wysokich budynków. Wyjęłam swojego I`phona i weszłam na facebook`a. Dodała post „Od dziś nie jestem tygrysem z betonowej dżungli”. Nie czekałam na komentarze. Wyłączyłam Internet mobilny i włożyłam telefon do kieszeni. Podciągnęłam kolana pod brodę i westchnęłam głośno. Na podwórku obok wesoło bawiły się dzieci. Jedno miało śliczne czekoladowe oczy i ciemną karnacje. Drugie było całkiem czarne. Dziewczynka miała śliczne czarne włosy zaplecione w dwa warkoczyki.

Rzucali piłką o ścianę garażu, jakby była to najwspanialsza rzecz pod słońcem.
- Co wy wyprawiacie? – Na podwórko wybiegł chłopak. Przystojny, wysoki chłopak z zielonymi oczami. Miał jasno niebieskie przecierane dżinsy. Z lewego biodra zwisał srebrny łańcuszek. Dresowa bluza w jaskrawe wzory pasowała idealnie do pomarańczowych butów. Wziął małą dziewczynkę na ręce i zaczął kręcić się z nią dookoła. Dziecko wrzeszczało i śmiało się. Machała nóżkami i rączkami. Uśmiechnęłam się.
Nagle poczułam ból w skroni. Mała piłka uderzyła mnie w głowę. Złapałam się za skroń i wstałam ze schodka.
- Migel! – wrzasnął chłopak, karcąc wzrokiem małego urwisa.
- To niechcący! – krzyknął i uciekł do domu.
- Nic ci się nie stało? – zapytał zatroskany podchodząc do płotu.
- Nie, nic. – powiedziałam mało przekonywująco. Podniosłam piłeczkę z ziemi, nie zaprzestając masażu skroni. – Tylko troszkę boli, ale przejdzie.
- Mat – chłopak podał mi rękę, którą uścisnęła.
- Simona – Oddałam mu piłeczkę.
- Fajnie, że mam taką sąsiadkę. Już się bałem, że przyjdzie tu jakaś wytapetowana cizia, którą nie będzie się dało pogadać. – uśmiechnął się uroczo.
- Dzięki za komplement – Odwzajemniłam uśmiech – muszę lecieć. Do rychłego zobaczenia.
- Pa – rzucił krótko. Czułam wzrok Mata na sobie, gdy wchodziłam do domu. Nie jest źle, już nam jedną osobę.

*** 

Następny dzień zapowiadał się… no… ujdzie! Mama wyciągnęła mnie na zakupy. Kupiłyśmy potrzebne podręczniki. Sporo tego było, ale w dawnej szkole kupiły byśmy jeszcze raz tyle tego wszystkiego. Namówiłam mamę na kupienie mi nowej torby. Spodobała mi się. Czarna torba na ramię z flagą ameryki. Trzydzieści cztery funty to jeszcze nie fortuna. Oczywiście mama próbowała mnie namówić na flagę Anglii, ale bez skutku. Szłam przez galerię z nowym zakupem przewieszonym przez ramię.
- Zaczekaj – powiedziałam do mamy zatrzymując się przed skateshop`em. Na wystawie zauważyłam świetne dresowe spodnie. Szare, szerokie ze ściągaczem na kostkę. Z tyłu, na pośladkach przymocowane były różowe sznureczki. Zwisały kołysząc się koło nogawki. – Kupisz mi?
- Masz dużo takich spodni!– odpowiedziała zdziwiona.
- No tak, ale te akurat mi się podobają.
- No dobrze – zaśmiała się.

Po dwóch godzinach wyszłyśmy z galerii obładowane torbami. Wsiadłyśmy do maminego Cevrolet`a Aveo i ruszyłyśmy do domu. Wpatrywałam się w panoramę za oknem. Wielkie budynki, mniejsze kamienice. Big Ben! Markowe sklepy. Niby pięknie, ale nie do końca.

***

Wieczorem usiadła z laptopem do biurka. Włączyłam facebook i zaczęłam przeglądać posty. Dopiero po chwili zobaczyłam, że mam trzy zaproszenia do znajomych. Gdy zobaczyłam od kogo one są, parsknęłam śmiechem. Jedno było od Angeli Fens. Na zdjęciu rozpoznałam małą dziewczynkę z domu obok. Drugie było od Miki` ego Fens`a. Więc tak nazywa się ten chłopiec, co rąbnął mnie piłeczką w łeb. Przyjęłam oba zaproszenia. Trzecie było od Mata Cornmeykel`a. Na zdjęciu profilowym siedział na murku pokrytym muralami i uśmiechał się zabójczo. Oczywiście i jego przyjęłam do grona znajomych.

Do mojego wczorajszego postu wiele osób dodało komentarze.
„Trzymaj się mała. Już tęsknimy ;,-(” komentarz od Sam
„ Odwiedzę cię, obiecuje” wspierała mnie Sierra
„Kochamy cię wszyscy” skomentował Paul

Jakoś nie podniosło mnie to na duchu. Wręcz przeciwnie, poczułam się jeszcze cięższa, bardziej zdołowana. Niżej już upaść nie mogłam.
Nagle rozległ się charakterystyczny dźwięk przychodzącej wiadomości. Mat pisał.
„Boli cię głowa?”
„Nie, już mi przeszło ^^” odpisałam
„To dobrze, w ramach przeprosin za mojego brata, zapraszam cię na mały spacer. Zapoznasz się troszkę z okolicą :)”
„Teraz. Przecież ciemno się robi!” potrząsnęłam głową z niedowierzaniem.
„Ze mną jest bezpiecznie. To co, idziesz?” Zaczęłam bić się z myślami. Miło by było, ale mama mnie nie puści. Chociaż mama wcale nie musi o tym wiedzieć.
„Czekaj na mnie na zewnątrz. Zaraz wyjdę"

Ubrałam dresową bluzę i czerwone rurki. Na nogi włożyłam wysokie adidasy z reebok`a. Wolałam te z Nike, ale one zostały na dole i nie chciałam po nie iść. Mama zasypałaby mnie mnóstwem pytań, a ja nie mogłabym wymyślić racjonalnej odpowiedzi.

Bezgłośnie wyskoczyłam przez okno lądując na dachu ganku. Zeskoczyłam na trawę. Mat stał na chodniku wyraźnie zdziwiony moimi umiejętnościami.
- Mieszkałam w Nowym Yorku – Uśmiechnęłam się do niego – Koledzy nauczyli mnie tego i owego.
- Rozumiem – Pokiwał głową.
Szliśmy chodnikiem rozmawiając beztrosko. Opowiedziałam mu o sobie. O tym, jak mama postanowiła zostać dziennikarką i dostała dobrą ofertę tutaj, w Londynie. Jak nie mogliśmy znaleźć lepszego lokum i wprowadziliśmy się do takiej dzielnicy, a nie innej. Ostrożnie dobierałam słowa, tak by nie zranić jego uczuć. Przecież on tez mieszkał na tej dzielnicy.

On również opowiedział o sobie. Jego rodzice zmarli, gdy on miał jedenaście lat. Przygarnęła go ciotka. Zżył się z nią i jej rodziną. Nie było mu łatwo, ale dał rade. Pokochał młodsze kuzynostwo bardzo mocno. Traktował ich, jak rodzeństwo.

- Cieszę się, że znam chociaż ciebie. – Powiedziałam, gdy dochodziliśmy już do mojego domu.
- Ja też się cieszę, że cie poznałem. – Uśmiechnął się.

***

Pierwszy dzień szkoły. (Na apeli nie poszłam) Przynajmniej tutaj trzyma się jako taki poziom. Ładny budynek, zadbany, czysty. Przynajmniej w tym aspekcie rodzice postarali się o mój komfort, chociaż wolała bym taką szkołę, jaką miałam dawniej. Każdy robił co chciał. Znaczy nie do końca, ale mieliśmy mniejszy rygor. Niestety tutaj nie wolno mi było nosić kolczyka w wardze. Zakaz farbowania włosów(moje różowe pasemka nie przejdą). Żadnej wyzywającej odzieży(z tym nie będzie problemu).

Z kartką w dłoni i z torbą na plecach przechadzałam się korytarzem w poszukiwaniu sekretariatu. Oczywiście ja, jak to ja, nic nie mogłam znaleźć.

Znalazłam! Po 20 minutach szukania się udało! Weszłam do niewielkiego pomieszczenia i usiadłam na małym krzesełku


DESIER

Zapowiadała się naprawdę nudna lekcja. Matematyka! Zmora dla każdego! Weszliśmy do klasy i ku naszemu zdziwieniu pani Dowell nie przyszła za nami. Zamiast niej przy biurku stał pan Frendrisch. Nasz fizyk.
- Pani Dowell zachorowała. Przez najbliższy tydzień nie będzie lekcji matematyki.

W klasie zrobił się szum. Queen wskoczył na ławkę i zaczął tańczyć. Van wyjęła z plecaka lakier i zaczęła malować paznokietki. Oczywiście nie mogła się powstrzymać. Markus wziął książkę i rzucił nią. Zielony podręcznik wylądował pod nogami wysokiej blondynki z zielonymi oczyma. Ubrana była w różowe rurki. Miała bluzkę z długi rękawem w białym kolorze, a na nią miała ubraną luźną koszulkę do pępka z flagą USA. Długie włosy spływały kaskadą fal na jej plecy. Zdziwiło mnie bardzo, że nie ma makijażu.
Schyliła się i podniosła książkę. W klasie nastała cisza. Nawet Alex nic nie mówił, a znając go, już w głowie kumulowały mu się teksty do zarywania.
- To jest wasza nowa koleżanka. Przedstawisz się?
- Cześć – powiedziała z dziwnym akcentem – Jestem Corin. Pochodzę z Nowego Jorku. Przeprowadziłam się tu na wakacjach. Lubię grać w kosza…
- Chyba się dogadamy – przerwał jej Bastian.
- Grałam w Stanowej drużynie siatkarskiej…
- Mała, już cię lubię – zaśmiał się siatkarz Pete
- Jeżdżę na rolkach wyczynowo i lubię czasem pojeździć na desce. Od dziesięciu lat strzelam z łuku.

Vanessa parsknęła pogardliwym śmiechem.
- I nie lubię tapeciar – powiedziała Corin patrząc na Van. Cała klasa wybuchła śmiechem. Klasowa wredota nic nie odpowiedziała.
- Usiądź Corin. – odsunęłam krzesło i poklepałam miejsce koło siebie. Uśmiechnęła się wdzięcznie i przycupnęła na krześle. – Muszę wyjść na chwilę. Bądźcie mili dla swojej nowej koleżanki.
- Będzie my bardzo mili! – zaśmiał się Alex.

Nauczyciel pokręcił tylko głową i wyszedł.
- Miło poznać osobę, która podziela moje zdanie dotyczące zbyt wielkiej ilości  makijażu. –uśmiechnęłam się do niej. Miała śliczne zielone oczy.
Myślałam, że tylko ja tak myślę – zaśmiała się.
- Nareszcie będę miała z kim porozmawiać normalnie.
- Ja się bałam, że będą do klasy chodzić z samymi modnisiami i nie będzie do kogo mordy otworzyć.
 Gadałyśmy beztrosko dopóki nie przerwał nam Bastian.
- Na serio jesteś z Nowego Jorku? – zapytał.
- Tak. A co?
- A nic – Puścił do niej oczko.


***

Cały dzień łaziłam z Corin. Głupio mi było patrzeć, jak szkolni przystojniacy (nie ciągnie mnie do nich) za wszelką cenę chcieli umówić się z nowo poznaną koleżanką. Każdemu odmawiała. Widocznie podzielała moje poglądy na temat wyglądu. Dla mnie wygląd nie jest najważniejszy, dla mnie, liczy się charakter.

Wyszłyśmy ze szkoły po skończonych lekcjach. Okazało się, że idziemy w jedną stronę. Szybkim krokiem przemierzałyśmy szkolny plac. Opowiadała mi o swoim domu na przedmieściach Nowego Jorku. Mówiła, jak strasznie jej przykro, że nie może już tam mieszkać.

Szłyśmy drogą rozmawiając beztrosko. Mijaliśmy moich znajomych. Mówiłam i „cześć” i odchodziłam.
- Część Corin – powiedział przystojniak.. – J tak pierwszy dzień w szkole?
- Może być – uśmiechnęła się
- Przedstawisz mi swoją śliczną koleżankę?
Zarumieniłam się.. Nigdy nie uważałam się za ładną. Byłam po prostu dziwna, niespotykana. Niebieski włosy, brązowe oczy. Jasna karnacja. No może nieprzeciętnie duże były moje piersi, ale żeby nie było, nie pokazuje ich na prawo i lewo. Mam niebieskie włosy, bo takie mi się podobają. Dostałam zgodę od pani dyrektor, ale tylko dlatego, że dobrze się uczę i nie sprawiam problemów.
- To jest Desi. – Uśmiechnęła się do mnie. – Desi to jest Mat.
Podałam mu rękę, a on szarmancko ją pocałował.
„Przystojniaczek” pomyślałam.

CORIN

Mat spodobał się Desi. Rzeczywiście jest przystojny, ale całkiem nie w moim typie. Ja nie patrzę oczami tylko sercem. To bardziej opłacalne. Szczerze mówiąc jeszcze nigdy nie miałam chłopaka, ale nie żałuje. Nie miałam problemów „ze złamanym sercem”.
- Pa Mat! – Złapałam Desi za rękę i ruszyłam w stronę domu.
- Ejj… ja jeszcze chciałam z nim pogadać! Było tak miło! – powiedziała z udawanym oburzeniem.
- Jeszcze się spotkacie – Uśmiechnęłam się ciepło – Będziecie mieli mnóstwo czasu, żeby poflirtować.
Śmiałyśmy się głośno przez całą drogę. Ludzie patrzyli na nas, jak na wariatki.

***

Weszłyśmy do Centrum Handlowego. Opowiadałam Desi o moim życiu w Nowym Jorku. O tym, że byłam stuprocentowym dresem, że jeździłam wyczynowo na rolkach i o tym, że skakałam po murkach i malowałam na nich kolorowe murale. Słuchała mnie w cichy, co chwilę kiwając głową ze zrozumieniem.

Weszłyśmy do małej kawiarni. Usiadłyśmy do małego stolika przy gigantycznym oknie. Ja zamówiłam gorącą czekoladę, a moja towarzyszka kawę. Plotkowałyśmy, jak stare dobre przyjaciółki. Znajdywałyśmy coraz więcej łączących nas tematów.
- Skąd znasz tego Mata? – zapytała biorąc w dłoń małą, białą filiżankę.
- Mieszka w domu obok. Dostałam piłką w głowę od jego brata. – Desi o mało co nie udławiła się kawą – Gdyby nie on, to pewnie byśmy się nie znali.
- O jak słodko! – powiedziała uśmiechając się. W jej policzkach pojawiły się małe dołeczki, jak u niemowlaka.

Do kawiarni weszła grupka chłopaków. Rozmawiali wesoło śmiejąc się do rozpuku. Usiedzi przy dużym stoliku. Jeden z nich miał włosy w kolorze słomy, tak jasne ja moje. Ubrany w dżinsowe rurki i adidasy wyglądał oszałamiająco. Szczerze mówiąc chłopak w rurkach kojarzył mi się z lalusiem, ale on tak nie wyglądał.
Koło niego usiadł umięśniony chłopak. Miał krótko ścięte włosy i brązowe oczy. Granatowa bluza idealnie pasowała do kremowych spodni. Na skórzanym fotelu siedział ciemnowłosy chłopak w fioletowej koszulce. On również się uśmiechał osłaniając różowe dziąsła i białe zęby.
- Komu się tak przyglądasz? – zapytała Desi przerywając moje rozmyślenia. Obejrzała się i przeleciała wzrokiem po gościach kawiarni. Jej czujny wzrok zatrzymał się na chłopakach siedzących trzy stoliki za nią. – Aaa! Jak chcesz to idź po autograf.
- Autograf? – zapytałam zdziwiona unosząc brew.
- To ty nie wiesz kto to jest? – spojrzała na mnie, jak na ostatnią idiotkę – To One Direction!
Zmarszczyłam brwi próbując znaleźć w głowie coś na ich temat, ale na próżno.
- Zespół! Bardzo popularny wśród nastolatek! Nie słyszałaś o nich?
- Może i słyszałam, ale ja nie słucham takiej muzyki. Wolę hip-hop i rap. Nie zapominaj, że wychowywałam się w mieście, w którym ta muzyka jest podstawą egzystencji i wskazówką do tego, jak przeżyć w betonowej dżungli.
- Ha ha! – zaśmiała się, a przystojni chłopcy spojrzeli w naszą stronę. Szybko odwróciłam od nich wzrok. – kompletni nic o nich nie wiesz?
- Nie
- Ten w jasnych włosach to Niall Horan. Żarłok, jakich mało. Każda dziewczyna do niego wzdycha. Ten obok, w granatowej bluzie to chyba Liam Payne. Nie jestem do końca pewna, bo ja też niewiele o nich wiem, ale moim zdaniem on jest najprzystojniejszy. – Nie zgadzałam się z nią, ale głośno tego nie powiedziałam. – Ten w długich włosach to Harry. Harry Styles. – spojrzałam na chłopaka, który jadł szarlotkę(tak mi się wydawało). Potrząsnął głową, żeby zabrać niesforne kosmyki ciemnych włosów z czoła. – Ten w fioletowym to Louis Tomilnson. Łatwo poznać, że jego ulubiony kolorek to fioletowy.
- Tak, nieciężko to stwierdzić – uśmiechnęłam się.
- A ten przystojny mulat, co siedzi i się na ciebie patrzy, to Zayn Malik.
- Co? - pojrzałam na chłopaka – Wcale się na mnie nie patrzy!
- Żarcik taki – uśmiechnęła się.

Zayn miał śliczne oczy w kolorze mlecznej czekolady. Ręką przeczesywał stojące włosy. Zawsze chciałam mieć ciemną karnację i czarne włosy. Blondynek jest tak wiele, a ja nie chcę być jedną z wielu.
- Idziemy? – zapytałam

***

Siedziałam w domu przeglądając Facebooka. Dostałam zaproszenia od Desier Simpshons. Uśmiechnęłam się do kolorowego zdjęcia mojej nowej przyjaciółki. Bez wahania przyjęłam jej zaproszenia. Dostałam też parę innych zaproszeń od znajomych z nowej klasy. Przyjęłam je i wyłączyłam komputer. Wzięłam książkę w dłoń i zaczęłam uczyć się z biologi.
Zapowiada się cudowny wieczór- pomyślałam.


Pierwszy rozdział już dodany. 
Nie powiem wam kiedy będzie drugi, bo sama tego nie wiem.
Mam nadzieję, że się wam podobało.
Zapraszam do komentowania i oceniania.

Pozdrawiam, Żużella ; Jessica

5 komentarzy:

  1. Ciekawy styl pisania :)
    zapraszam do mnie: http://kraina-psychopatow.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeeeju świetne <3
    Kocham kocham <3
    PISZ SZYBCIEJ NASTĘPNY :*
    Czekam na next <3
    http://internetowa-milosc.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. A więc mam nadzieję, że umiesz przyjmować krytykę godnie. ;)

    Umarł ktoś? Jak weszłam na tego bloga tak pomyślałam bo wszędzie czarno jak w dupie u murzyna za przeproszeniem. Zmień to.
    Gdzie zakładka ' bohaterzy ' ? Czytelnicy raczej chca wiedzieć kim są bohaterzy opowiadania. Co im po zdjęciach w nagłówku jak nawet nie wiedzą kto jest kim?
    Czytałam, czytałam i końca nie widziałam. Popełniasz wiele błędów.
    Prowadź tego bloga dalej jednak zmień wygląd, popracuj nad błędami i dodaj bohaterów.
    Jak na razie to blog trafia na listę nudnych i oklepanych.

    Pozdrawiam i przepraszam jeśli moje zdanie cię uraziło. Mogłabym być ostrzejsza ale się powstrzymałam. ; )

    OdpowiedzUsuń
  4. Drugi blog, który dziś odwiedzam i jest na nim opowiadanie o One Direction. I to drugie opowiadanie, które mi się podoba. Dostrzegłam dwa błędy ortograficzne, ale to szczegół. Każdy je popełnia, ja też. Szablonik świetny, rozdział wystarczająco długi. Chodź wydarzenia za szybko że tak powiem idą. Ja na jedno wydarzenie poświęcam pół rozdziału, rozdział lub czasami nawet więcej. To zależy. Ale tutaj wydarzenia przelatują za szybko. Nie mam już więcej uwag.

    Życzę weny i ciekawych pomysłów na rozwinięcie opowiadania. (Liczę na równie szczery komentarz na moim blogu http://rise-of-the-guardians.blogspot.com/ )
    Anne Rise of the guardians

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak przypadkowo do Ciebie wpadłam, byłam ciekawa bloga, choć w linku zobaczyłam coś z "One Direction", nie przepadam za nimi, ale toleruję, jeśli ktoś lubi. Ale nie o tym.. no i pomyślałam.. "o jezu, znowu..", dobra, przeczytałam zdanie, później dwa i bum! Wciągnęło mnie! Zaskoczyłaś mnie kompletnie.. Później, gdy był ten chłopak z dziećmi, byłam pewna, że to będzie jeden z One Direction, a tu znów zaskoczenie i teraz.. Świetnie piszesz. Bardzo ciekawy styl pisania. Super jest wszystko! :) Jeśli będziesz chciała wpadnij i do mnie w wolnym czasie: http://secretinthelist.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń